Julka. Ciąg dalszy nastąpi.

artykuł przeglądano: 2 292 razy

Julka

To będzie inna opowieść. Inna, bo historia, której dotyka, jest niewyobrażalnie trudna. Także dlatego, że w znacznej mierze zależy od ludzi, których spotkamy na drodze.

Jej mama, Dorota, przyszła w październiku. Poprosiła o pomoc. Jaką? Tego nie potrafiła sprecyzować. Zresztą sama była jakby nieobecna. Zaczęła opowiadać o córce, o jej dysfunkcji i życiu, które nagle z idylli przerodziło się w koszmar.

Julka urodziła się w lipcu 2013 roku. W czasie ciąży nic nie zapowiadało późniejszych kłopotów. Regularne badania, wizyty u lekarza, USG kontrolujące rozwój malucha i… nic. Nic?

Na świat przyszło dziecko z wadą nóżek: brak kości strzałkowych, piętowych, skokowych, IV i V kości śródstopia oraz palców. Taka wada zdarza się raz na 250 tysięcy. To rzadko, niezwykle rzadko, więc… dlaczego? To pytanie Dorota zadawała sobie setki razy, popadając ze skrajności w skrajność, zawieszona pomiędzy buntem, rozpaczą i depresją. Na początku starała się szybko przebierać małą, by nie widzieć jej kalectwa. Tak, jakby założone skarpetki miały sprawić, że pewnego dnia Julka obudzi się zdrowa, a wszystko okaże się koszmarnym snem. To może się wydać dziwne, ale towarzyszy wielu rodzicom, którzy na początku drogi oswajają się z tym, co najtrudniejsze. Jak każda matka widziała przyszłość Julki, która spędzi życie posuwając się w linii poziomej po płaszczyźnie podłogi bądź wózka inwalidzkiego. Kto z nas chciałby takiego losu dla swojego dziecka? Kto umiałby się zmierzyć z taką perspektywą i pokornie się na nią zgodzić?

Mama Julki do pokornych nie należy. Na szczęście. Kiedy już okrzepła w rzeczywistości, zaczęła szukać pomocy. To przecież niemożliwe, żeby nie było żadnego miejsca, w którym ktoś mógłby pomóc Julce. Upór i determinacja doprowadziły ją do lekarza, jedynego na świecie specjalisty zajmującego się leczeniem tak skomplikowanych przypadków. Z euforii, jaka towarzyszy światłom w tunelu, wyłonił się jednak mrok: operacja Julki, możliwa wyłącznie na Florydzie, to koszt miliona złotych. Kwota zaporowa na możliwości, jakimi dysponuje rodzina. Jak pogodzić sumę, z którą nie sposób zmierzyć się w codzienności, z wpatrzonymi oczkami malucha, bezgranicznie ufającego mamie? Tak rodzi się walka i determinacja w działaniu.

A potem przyszli ludzie. Ktoś gdzieś zauważył, ktoś od kogoś usłyszał, ktoś opowiedział. I mała Julka stała się po części dzieckiem całej społeczności Lubartowa. Ludzie zaczęli dzielić się dobrocią, pomysłami, pieniędzmi, by uzbierać na operację. Każda kropla powiększa ten ocean dobroci i jakoś otwiera nas na innych. Każda opowiada dalej historię Julki i skłania ludzi do działania. Tym bardziej, że operacja powinna się odbyć przed ukończeniem drugiego roku życia, a Julka w lipcu skończyła roczek. Czasu coraz mniej.

Kochani, ja wierzę w światła na ścieżce. I wierzę, że w każdym człowieku drzemie dobro. Tacy ludzie jak Julka, choć mali i nieświadomi, potrafią sobą poruszyć góry. Jeśli mają tyle szczęścia, że wyrastają obok mądrych i kochających rodziców, to stają się cudem w życiu. Jedynym i niepowtarzalnym. Dla takich cudów warto iść pod prąd, zawalczyć o lepszą codzienność. Bo to, co wydaje się z pozoru niemożliwe, w znacznej mierze zależy od nas.

http://www.julka-piskorska.com/