Dzień Dziecka 2010
artykuł przeglądano: 1 536 razyA kto to powiedział, że Dzień Dziecka ma się odbywać w Dzień Dziecka? To nawet niewskazane, bo dzieci mają przesyt pomysłów rodziców, cioć i wujków, babć własnych i przyszywanych. No i właśnie dlatego u nas Dzień Dziecka odbył się 26 czerwca, czyli jakby troszkę później.
Pojechaliśmy do gospodarstwa agroturystycznego Ranczo Arka w Sernikach. Było nas całe mnóstwo, chyba jeszcze nigdy nie wyruszyliśmy taką grupą, bo wszystkich razem było sporo ponad setkę. Rodzice mieli czas na wymianę doświadczeń, dzieci na zabawę pod okiem dorosłych. Pogoda sprzyjała, więc dzieciaki bawiły się świetnie. Arka to jedno z takich miejsc, w którym dzieciom nie zabraknie atrakcji: zwierzątka, tratwa, kolejka, karuzele…każdy może znaleźć coś dla siebie. A przy tym napełnić brzuszek, a było czym…
Zaraz na wstępie tatusiowie ochoczo zabrali się do pracy. Dzielnie targali pojemniki z pączkami, bułkami, rogalikami, zgrzewki z napojami i sokami, pieczywo i ogromne ilości wędliny, musztardy i całą resztę. Potem mamy ruszyły nam z pomocą i zajęły się podziałem dóbr doczesnych pomiędzy uczestników. Oczywiście nie musimy dodawać, że wszystko, co słodkie, cieszy się uznaniem naszych milusińskich…dlatego też pączki i rogaliki znikały szybko, aż miło było popatrzeć. Być może działo się tak dlatego, że w autokarze zapowiedzieliśmy, że nikt nie wróci do domu, jeśli wszystko nie zostanie zjedzone. Co znaczy siła sugestii…
W każdym razie tak myśleliśmy na początku, kiedy wszystko ładnie znikało. No niestety, później okazało się, że nasi kochani nie dali rady zniszczyć do reszty przygotowanych zapasów. Musieliśmy zatem „dopakować” ich na drogę. Na szczęście nie oponowali…w końcu każdy jednak chciał wrócić do domu…
W Arce byliśmy po raz drugi. Ale to nie jest najważniejsze. Tym razem chcemy powiedzieć o czymś innym: kto za tym stoi? No bo stoi i to w sposób wymierny.
Całą imprezę zorganizowały dla nas Edyta Borowicz – Czuchryta i Małgosia Rafał. To one zadbały o prowiant, autokar, opłacenie pobytu. To one pozyskały sponsorów, dzięki którym cała impreza mogła się odbyć bez angażowania finansowych środków własnych stowarzyszenia. Dopięły wszystko na ostatni guzik, a przecież nie są ani członkami stowarzyszenia, ani jego wolontariuszami. Nie działają w imię jakiejś organizacji czy instytucji, są, bo…są. Bo chcą zrobić coś dla innych i to wystarczy. Sympatycy? Dobre duchy? A może serca ponad przeciętną, co jest jakby normalne u ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest przeciętna…?
Dziękujemy. My i dzieci. My i ich rodzice, dla których każdy wyjazd to możliwość bycia w rodzinie. Bo chyba po pięciu latach istnienia stanowimy jakąś rodzinę…coraz większą, ale jeśli powiększa się o takich „krewnych”, to możemy się tylko cieszyć… :)